Ona jak każda piosenkarka, miała wszystko. Była bogata, sławna, miała tysiące fanów. Nie potrzebowała miłości lub rodziny. Bo po co. Kosmetyki, ubrania, wygląd. To było dla niej najważniejsze. Żyła w luksusowej willi . Ogromny basen, sauna, jacuzzi, dziesiątki sypialni. Pusty i cichy dom. No i oczywiście studio nagrań, bo jak inaczej miałaby rozwijać swój talent. Ten wydający się z natury rzeczy mały pokoik , u Violetty był wielkości mieszkania przeciętnej rodziny. Violetty... Nie nawidziła swojego imienia, a co się z tym wiąże, miała wielki żal do rodziców za nie. Dziewczyna z racji tego, że była rozpuszczona, niekoniecznie szanowala swoich rodzicieli. Ogólnie nikogo nie szanowała. Nie miała przyjaciół, rodzeństwa... Tylko fanów, którzy tak naprawdę jej nie znali. Była tak na tyle wredna, że jej narzeczony zostawił ja tydzień przed ślubem. I wcale nie odszedł do innej, miał jej po prostu dosyć. Violettcie została jedynie muzyka. Postanowiła, że będzie w nią wkładać całe swoje szczęście, jeśli jakiekolwiek miała. W swoim studiu gromadziła najróżniejsze instrumenty. Cieszyło ją to, że umie grać na ponad 20. Święta spędziła śpiewając dla burmistrzy i innych ważnych osób Nowego Yorku oraz ich rodzin. W sumie była zaproszona do swoich rodziców, ale nie miała żadnych problemów z odmówieniem im.
"Za dwa dni nadejdzie sylwester"- pomyślała Violetta. Zawołała swoją stylistykę. Tak naprawdę to tylko ona rozmawiała prywatnie z wokalistką.
-Ludmiła!
Po krótkim czasie blondynka pojawiła się w drzwiach sypialni Violetty.
-Tak Violu?
-Pojutrze jest sylwester. Musimy mnie w coś ubrać. - sztucznie zaśmiała się brązowo oka.
-To co za dwie godziny na zakupy?-spytała się Ludmiła. Szczerze mówiąc, dziewczyna bardzo lubiła Violettę. Mimo jej humorków, zachcianek oraz kaprysów, Lu trwała przy niej od pięciu lat. Kochała ją jak siostrę, ale szczerze wątpiła, że Violetta darzy ją tym samym uczuciem. Tak naprawdę jej przełożona też wręcz uwielbiała swoją stylistykę. Niestety, tak bardzo przejmowała się swoją reputacja, że nie mogła sobie pozwolić na głębsze uczucie.
-Dobrze, to jest o 14? - spytała Violetta, tym razem uśmiechając się szczerze. Pomyślała o nadchodzących paru godzinnych zakupach i wyszczerzyła jeszcze raz zęby.
-Okej. Pójdę do siebie się przebrać. - Ludmiła odwzajemniła uśmiech. Gdy blondyna wyszła z pokoju, Violetta rzuciła się na łóżko.
-Czemu ja jej tego nie powiem?- szepnęła do siebie cicho. Pogrążyła się w marzeniach. Myślała o tym , że fajnie by było mieć Ludmiłe za przyjaciółkę. I tak całe dnie spędzały razem , to czemu nie miałyby go spędzać prywatnie a nie służbowo. I nagle czarna myśl przeszła dziewczynie przez głowę. Co by było, gdyby Ludmiła mi odmówiła. Gdyby zrobiła coś co by mnie zraniło? Nie, ja nie przeżywam porażek. W tym samym czasie, te same myśli krążyły po głowie Lu. Tylko ona bała się , że Violetta ją odrzuci. No bo w końcu to była jej szefowa, a nie znajoma. Dochodziła czternasta. Obie dziewczyny były gotowe.
-To co, ruszamy? - spytała Violetta.
-Jasne! -odpowiedziała Ludmiła.
-Lu...-brązowo oka chciała się jej wygadać. Chciała jej o wszystkim opowiedzieć. Jednak to jeszcze nie był ten moment. -już nic. Chodźmy!
Zakupy udały się bardzo pozytywnie. Dziewczyny wróciły zadowolone. Niestety każda próba Ludmiły zbliżenia się do Violetty okazywała się porażką.
-A może urządzimy sylwestra u nas?-krzyknęła Violetta. Lu zdziwiła się słysząc te czasowniki w takiej formie.
-My?-spytała niepewnie. "Może jest jeszcze jakaś szansa" przeszło jej przez głowę. -Świetny pomysł! Zadzwonię do wszystkich w twoim imieniu.
-W naszym imieniu. -powiedziała Violetta. Ludmiła była tak szczęśliwa słysząc te słowa, że musiała uciec do gabinetu, żeby już obdzwaniać przyszłych gości. Przyjęcie miało zacząć się 31 grudnia o godzinie 18.
-Szybka jesteś - zaśmiała się Violetta.
-Hahahaah! Nawet nie wiesz jak.- odpowiedziała jej blondyna uśmiechem na uśmiech.
-Dobra, idę spać. Robi się późno. - powiedziała piosenkarka.
- Dobranoc. Śpij dobrze. Ja jeszcze wyskoczę na godzinkę, okej?
- A gdzie idziesz? -spytała się Violetta.
- Pod bramą czeka listonosz. To paczka dla mnie.-tłumaczyła się Ludmiła.
- Spokojnie. Dobranoc. - powiedziała Viola. Poszła na piętro do swojej sypialni. Może jednak to się uda, pomyślała. W tym samym czasie , Ludmiła odbierała swoją przesyłkę. Była ona nadana z Włoch od niejakiego Federico. Gdy blondynka otworzyła paczkę, widząc jej zawartość, zaczęła krzyczeć. Obudziło to nieszczęsną Violette. Zbiegła ba dół, zobaczyć o co tyle hałasu.
- Boże, Violu. Przepraszam, że Cię obudziłam. - Ludmiłe ze strachu trudno było otworzyć usta.
-Nic się nie stało. Co ty tam masz? - powiedziała ciekawa Violetta, zaglądając przy tym do pudełka. -Czy to jest...
-Tak! Piękny, prawda?-w oczach Ludmiły malowało się szczęście.
-Ooo! A od kogo ten liścik? Kocham Cię z całego serca. Tęsknię za Tobą. Federico. - "Musi być fajnie dostać coś takiego" przebiegło Violettcie przez myśl. - No to mów, kto to taki?
- To mój chłopak. - powiedziała blondynka i oblała się rumieńcem.
- Czemu nie mówiłaś? - spytała Violetta.
- Nie wiedziałam czy mogę...
- Zawsze możesz na mnie liczyć. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą. Nie mam nikogo, tylko ciebie. - brunetka wreszcie odważyła się wyrazić swoje uczucia.
- Violu nawet nie wiesz jak się ciesze. - krzyknęła Ludmiła i rzuciła się Violi na szyję.
- Dobra. Idę spać. Dobranoc. - powiedziała piosenkarka uśmiechając się promiennie. Czuła się jak w niebie. Nareszcie ma kogoś, komu może się wygadać, z kim może plotkować, nareszcie ma przyjaciółkę. Sylwester udał się tak samo jak udały się wcześniejsze zakupy. Goście wyszli zadowoleni, a gospodynie trwały w przyjaźni wiele lat.
*****************
Sylwester juz dziś. Jak go spędzacie?
Mam nadzieję, że OS się podoba.
Jeśli przeczytasz notkę wpisz w komentarzu "fajerwerki"
Dove i Marianna
środa, 31 grudnia 2014
czwartek, 25 grudnia 2014
Rozdział III "Musiała iść"
*Leon*
-Ten obiad wyszedł wam przepyszny. - zwróciłem się do dziewczyn.
- To tylko zasługa babci Fran. -stwierdziła Viola.
- A właśnie, gdzie ona jest? - spytała Cami.
- Musiała iść. - uśmiechnęła się Lu. Wszyscy byli zajęci jedzeniem i dlatego nikt się nie odezwał do końca spożywania posiłku. Tak minął tydzień. Młodzież powoli zaczynała zbierać się już po tragedii jaka ich dotknęła. Pewnego dnia usiedli wszyscy razem na kocu rozłożony na podwórku.
- Słuchajcie, nie możemy tu siedzieć wiecznie. - powiedział Diego.
- Trzeba znaleźć jakąś pracę i kto wie, może kupimy jakiś dom. W końcu mamy trochę dużo pieniędzy, które zabraliśmy z domów. - mówiła Cami. - Violu, ile pieniędzy było w tej skrzynce, którą wzięliśmy od ciebie?
-Około 100 tysięcy i telefon taty. - odpowiedziała. Wszyscy popatrzyli sie na nią ze zdziwieniem. - No co? Mój tata wybierał się na jakieś targi czy coś.
- Okej. To bardzo dużo. Jeśli zabierzemy jeszcze 50 tysięcy powinno nam starczyć na mieszkanie lub mały dom. - przeliczył Diego.
- Czemu chcecie z ta wyjeżdżać? - spytała Fran.
- Przecież mamy tu dobrze. - poparł ją Maxi.
- Ciasne, ale własne. - przytoczyła Naty, która właśnie włączyła się do rozmowy.
- Fran, nie chcemy narzucać się twoim...-próbowałem załagodzić.
- Tak wiem. Wiec niech będzie. Wybieramy miasto czy wieś. - zapytała Włoszka.
- Miasto! - orzekliśmy jednogłośnie.
*German*
To co usłyszałem w radiu, mnie przeraziło. Jak to Buenos Aires zostało zrównanie z ziemią?! Na szczęście pojechałem na te targi...
- Ramallo! Masz ty może mają walizkę z pieniędzmi? -spytałem orientując się, że nie mam jej przy sobie.
- Nie German, myślałem, że ty ją masz. - odpowiedział mi mój przyjaciel.
- Przecież tam było 100 tysięcy i telefon. Mój oczywiście. - krzyknąłem.
*******************
Tu 3 rozdział.
Mam nadzieję, że się podoba.
Mam napisanego OS, wiec na sylwestra się on pojawi.
Tam tam tam.
Liczę na komy (5 <=kolejny rozdział)
Dacie radę? Kto jak nie wy!
Calujemy Marianna i Dove ;*
PS:krótki jak krótki, ale w końcu są święta xD
-Ten obiad wyszedł wam przepyszny. - zwróciłem się do dziewczyn.
- To tylko zasługa babci Fran. -stwierdziła Viola.
- A właśnie, gdzie ona jest? - spytała Cami.
- Musiała iść. - uśmiechnęła się Lu. Wszyscy byli zajęci jedzeniem i dlatego nikt się nie odezwał do końca spożywania posiłku. Tak minął tydzień. Młodzież powoli zaczynała zbierać się już po tragedii jaka ich dotknęła. Pewnego dnia usiedli wszyscy razem na kocu rozłożony na podwórku.
- Słuchajcie, nie możemy tu siedzieć wiecznie. - powiedział Diego.
- Trzeba znaleźć jakąś pracę i kto wie, może kupimy jakiś dom. W końcu mamy trochę dużo pieniędzy, które zabraliśmy z domów. - mówiła Cami. - Violu, ile pieniędzy było w tej skrzynce, którą wzięliśmy od ciebie?
-Około 100 tysięcy i telefon taty. - odpowiedziała. Wszyscy popatrzyli sie na nią ze zdziwieniem. - No co? Mój tata wybierał się na jakieś targi czy coś.
- Okej. To bardzo dużo. Jeśli zabierzemy jeszcze 50 tysięcy powinno nam starczyć na mieszkanie lub mały dom. - przeliczył Diego.
- Czemu chcecie z ta wyjeżdżać? - spytała Fran.
- Przecież mamy tu dobrze. - poparł ją Maxi.
- Ciasne, ale własne. - przytoczyła Naty, która właśnie włączyła się do rozmowy.
- Fran, nie chcemy narzucać się twoim...-próbowałem załagodzić.
- Tak wiem. Wiec niech będzie. Wybieramy miasto czy wieś. - zapytała Włoszka.
- Miasto! - orzekliśmy jednogłośnie.
*German*
To co usłyszałem w radiu, mnie przeraziło. Jak to Buenos Aires zostało zrównanie z ziemią?! Na szczęście pojechałem na te targi...
- Ramallo! Masz ty może mają walizkę z pieniędzmi? -spytałem orientując się, że nie mam jej przy sobie.
- Nie German, myślałem, że ty ją masz. - odpowiedział mi mój przyjaciel.
- Przecież tam było 100 tysięcy i telefon. Mój oczywiście. - krzyknąłem.
*******************
Tu 3 rozdział.
Mam nadzieję, że się podoba.
Mam napisanego OS, wiec na sylwestra się on pojawi.
Tam tam tam.
Liczę na komy (5 <=kolejny rozdział)
Dacie radę? Kto jak nie wy!
Calujemy Marianna i Dove ;*
PS:krótki jak krótki, ale w końcu są święta xD
niedziela, 21 grudnia 2014
Przepraszam!
Przepraszam miałam tyle na głowie, że o tym zapomniałam. Zgadzam się z Mariannom Camello.Blog moim zdaniem zmienił się nie do poznania. Ja tak samo pamiętam jak zaczynałyśmy.
Cześć,
nazywam się Maja i wraz z moją koleżanką Anią zaczynamy dzisiaj pisać bloga o Leonettcie.
Dzisiaj jeszcze pojawi się na pewno prolog i może 1 rozdział.
Do zobaczenia przy następnym i proszę komentujcie.
Tini Stoesstel
Tyle się pozmieniało. Ja tak samo nie mam pomysłu na świętowanie. To dobry pomysł z konkursem piszcie w kom. I jeszcze raz przepraszam.
<3> Dove
Cześć,
nazywam się Maja i wraz z moją koleżanką Anią zaczynamy dzisiaj pisać bloga o Leonettcie.
Dzisiaj jeszcze pojawi się na pewno prolog i może 1 rozdział.
Do zobaczenia przy następnym i proszę komentujcie.
Tini Stoesstel
Tyle się pozmieniało. Ja tak samo nie mam pomysłu na świętowanie. To dobry pomysł z konkursem piszcie w kom. I jeszcze raz przepraszam.
<3> Dove
piątek, 19 grudnia 2014
Nie ten dzień :(
Więc czekałam na ten dzień od roku :)
Od roku i 5 dni tak dokładnie. Jest godzina 00.14 dnia 20-12-2014 i pora startować z świętowaniem roku i pięciu dni tego bloga. Właśnie tyle czasu temu wraz z Anią wpadłyśmy na pomysł założenia tego bloga i napisałyśmy ten oto post:
Cześć,
nazywam się Maja i wraz z moją koleżanką Anią zaczynamy dzisiaj pisać bloga o Leonettcie.
Dzisiaj jeszcze pojawi się na pewno prolog i może 1 rozdział.
Do zobaczenia przy następnym i proszę komentujcie.
Tini Stoesstel
Dziś ja jestem Marianna Camello, a Ania jest Dove Verdas. Tyle się pozmieniało :)
Nie mam zbytnio pomysłu na świętowanie...
Może ogłoszę konkurs? Co wy na to? Piszcie! A potem podam szczegóły.
Marianna <3
Od roku i 5 dni tak dokładnie. Jest godzina 00.14 dnia 20-12-2014 i pora startować z świętowaniem roku i pięciu dni tego bloga. Właśnie tyle czasu temu wraz z Anią wpadłyśmy na pomysł założenia tego bloga i napisałyśmy ten oto post:
Cześć,
nazywam się Maja i wraz z moją koleżanką Anią zaczynamy dzisiaj pisać bloga o Leonettcie.
Dzisiaj jeszcze pojawi się na pewno prolog i może 1 rozdział.
Do zobaczenia przy następnym i proszę komentujcie.
Tini Stoesstel
Dziś ja jestem Marianna Camello, a Ania jest Dove Verdas. Tyle się pozmieniało :)
Nie mam zbytnio pomysłu na świętowanie...
Może ogłoszę konkurs? Co wy na to? Piszcie! A potem podam szczegóły.
Marianna <3
piątek, 5 grudnia 2014
Rozdzał II " Nie daję rady "
*Leon*
Wieś, a właściwie miasteczko, San Vincente leżało około stu dwudziestu kilometrów od Buenos Aires. Krajobraz był malowniczy, o wiele lepszy niż w naszym mieście. Wiosnę było widać wszędzie. Ptaki pięknie śpiewały, kwiaty kwitnęły, ale jednak w moich myślach było jedno. Ruina. Nic nie wydawało się kolorowe, a wręcz te barwy mnie przytłaczały. Mama, tata, siostra... Czy mógłbym żyć bez nich? Nigdy więcej nie zobaczyć mojej rodziny?
-Violu - zwróciłem się do mojej dziewczyny.
-Tak? - powiedziała chlipiąc.
-Nie przejmuj się tym co tam się stało. To ogromna tragedia, ale mamy siebie, tak?- przytuliłem ją.
-Tak...
Weszliśmy do domu. Fran szła pierwsza:
-Babciu! Dziadku!-krzyknęła. Nikt nie odpowiedział.- Chyba ich nie zastaliśmy. No ale nic. Dziadkowie mają duże ranczo. Obejmuje też dosyć duży kawałek lasu. Właśnie w tym lesie jest taki domek, w którym zamieszkamy. - tłumaczyła nam. - Diego i ja pójdziemy do sklepu, a Viola zaprowadzi was do domu. Była już tu.- pokiwaliśmy głowami, a gdy Fran i Diego już poszli, ruszyliśmy za Violettą. Szliśmy dziesięć minut leśnymi ścieżkami. Z każdym krokiem zastanawiało mnie dlaczego ja tu jeszcze nigdy nie przyjechałem. Fran mnie tu tyle razy zapraszała, a ja bałem się wsi. Nie chciałem czuć nieprzyjemnego zapachu krów i innych zwierząt. A teraz żałuję.
*Camila*
-Już za chwilę dojdziemy.- powiedziała Viola. Szłam z Maxim trzymając się za ręce. Kocham go. Ale to co zdarzyło się między mną a Brodwey'em nie dawało mi spokoju. Muszę o tym powiedzieć Maxiemu, albo nie... Nie wiem jak on to przyjmie. Muszę się kogoś poradzić.
-Jesteśmy na miejscu. - poinformowała nas Violetta. Domek z zewnątrz wyglądał przecudnie. Mały, przytulny, w cichym miejscu. Weszliśmy, usiedliśmy na kanapie. Nikt nie miał ochoty się nawet uśmiechnąć. Ta tragedia... Ta tragedia dosięgła nas wszystkich. Nie wytrzymałam. Rozpłakałam się. Rozryczałam się jak małe dziecko. Maxi przytulił mnie.
-Nie daję rady. - wyszeptałam.
-Nikt nie daje. - odpowiedział mi.
Siedzieliśmy w ciszy. Nagle do domu weszła Fran wraz z Diegiem.
-Już jesteśmy! - krzyknęła. Odłożyli jedzenie do kuchni i usiedli obok nas. - Więc tak, chodźmy na górę tam są sypialnie. Jest nas dwanaście. Akurat starczy nm łóżek. Chłopaków jest siedmiu więc będą zajmować dwa pokoje, a dziewczyny jeden. Chłopaki jeden pokój ma cztery, a drugi trzy łóżka. Podzielicie się jakoś?- kontynuowała Fran. Chłopaki się naradzili, a potem poszli rozpakować swoje bagaże. Wyszło, że Leon, Diego i Fede będą mieszkać w jednym pokoju, a Marco, Maxi, Brodwey i Andres w drugim.
*Violetta*
- Zajmę się czymś w rodzaju obiadu, okej? - powiedziałam. Odpowiedziały mi przygnębiające spojrzenia ze strony dziewczyn. - Trzeba żyć dalej. Nasze rodziny chciałyby tego. Nie możemy się załamać. Mnie też to cholernie boli, ale... Mamy przecież siebie, chłopaków, dziadków Fran. Dajecie! Pokażmy chłopakom, że my też damy sobie rade. A teraz - skończyłam moją jakże "wzruszającą" przemowę. - idę robić obiad. Ktoś idzie mi pomóc?
-Ja pójdę. - powiedziała Ludmiła.
-Violu, Lu, rozpakujemy wasze rzeczy. - powiedziała Naty. - Idziemy do autokaru po walizki. - krzyknęła kierując chyba to do chłopaków.
-Już!-krzyknęli i po chwili Leon i Diego zbiegli na dół. My zajęłyśmy się gotowaniem obiadu. Fran kupiła porcję rosołową, makaron i parę przypraw, więc postanowiłyśmy ugotować znienawidzony przeze mnie rosół. Nastawiłam wodę na makaron, gdy Ludmiła gotowała zupę.Usłyszałam trzaskanie drzwiami i pomyślałam, że to chłopaki wrócili. Wyszłam z kuchni i zobaczyłam starszą panią. To pewnie babcia Fran.
-Dzień dobry. - przywitałam się.
-Cześć Violetto. - odpowiedziała mi.- Co tutaj robisz?
-Przyjechaliśmy całą paczką, Fran nas zaprosiła, bo na Buenos Aires...
-Spadł meteoryt, tak wiem. Rozgośćcie się tu. Może wam pomóc w obiedzie?- spytała. Przytaknęłam. Poszłyśmy do kuchni.
********************
Okej!
Tak oto prezentuję się rozdział drugi. Dłuższy niż poprzednie :)
Zbliża się rocznica założenia tego bloga, macie jakieś pomysły jak możemy ją świętować?
Piszcie :)
Marianna i Dove ;*
Wieś, a właściwie miasteczko, San Vincente leżało około stu dwudziestu kilometrów od Buenos Aires. Krajobraz był malowniczy, o wiele lepszy niż w naszym mieście. Wiosnę było widać wszędzie. Ptaki pięknie śpiewały, kwiaty kwitnęły, ale jednak w moich myślach było jedno. Ruina. Nic nie wydawało się kolorowe, a wręcz te barwy mnie przytłaczały. Mama, tata, siostra... Czy mógłbym żyć bez nich? Nigdy więcej nie zobaczyć mojej rodziny?
-Violu - zwróciłem się do mojej dziewczyny.
-Tak? - powiedziała chlipiąc.
-Nie przejmuj się tym co tam się stało. To ogromna tragedia, ale mamy siebie, tak?- przytuliłem ją.
-Tak...
Weszliśmy do domu. Fran szła pierwsza:
-Babciu! Dziadku!-krzyknęła. Nikt nie odpowiedział.- Chyba ich nie zastaliśmy. No ale nic. Dziadkowie mają duże ranczo. Obejmuje też dosyć duży kawałek lasu. Właśnie w tym lesie jest taki domek, w którym zamieszkamy. - tłumaczyła nam. - Diego i ja pójdziemy do sklepu, a Viola zaprowadzi was do domu. Była już tu.- pokiwaliśmy głowami, a gdy Fran i Diego już poszli, ruszyliśmy za Violettą. Szliśmy dziesięć minut leśnymi ścieżkami. Z każdym krokiem zastanawiało mnie dlaczego ja tu jeszcze nigdy nie przyjechałem. Fran mnie tu tyle razy zapraszała, a ja bałem się wsi. Nie chciałem czuć nieprzyjemnego zapachu krów i innych zwierząt. A teraz żałuję.
*Camila*
-Już za chwilę dojdziemy.- powiedziała Viola. Szłam z Maxim trzymając się za ręce. Kocham go. Ale to co zdarzyło się między mną a Brodwey'em nie dawało mi spokoju. Muszę o tym powiedzieć Maxiemu, albo nie... Nie wiem jak on to przyjmie. Muszę się kogoś poradzić.
-Jesteśmy na miejscu. - poinformowała nas Violetta. Domek z zewnątrz wyglądał przecudnie. Mały, przytulny, w cichym miejscu. Weszliśmy, usiedliśmy na kanapie. Nikt nie miał ochoty się nawet uśmiechnąć. Ta tragedia... Ta tragedia dosięgła nas wszystkich. Nie wytrzymałam. Rozpłakałam się. Rozryczałam się jak małe dziecko. Maxi przytulił mnie.
-Nie daję rady. - wyszeptałam.
-Nikt nie daje. - odpowiedział mi.
Siedzieliśmy w ciszy. Nagle do domu weszła Fran wraz z Diegiem.
-Już jesteśmy! - krzyknęła. Odłożyli jedzenie do kuchni i usiedli obok nas. - Więc tak, chodźmy na górę tam są sypialnie. Jest nas dwanaście. Akurat starczy nm łóżek. Chłopaków jest siedmiu więc będą zajmować dwa pokoje, a dziewczyny jeden. Chłopaki jeden pokój ma cztery, a drugi trzy łóżka. Podzielicie się jakoś?- kontynuowała Fran. Chłopaki się naradzili, a potem poszli rozpakować swoje bagaże. Wyszło, że Leon, Diego i Fede będą mieszkać w jednym pokoju, a Marco, Maxi, Brodwey i Andres w drugim.
*Violetta*
- Zajmę się czymś w rodzaju obiadu, okej? - powiedziałam. Odpowiedziały mi przygnębiające spojrzenia ze strony dziewczyn. - Trzeba żyć dalej. Nasze rodziny chciałyby tego. Nie możemy się załamać. Mnie też to cholernie boli, ale... Mamy przecież siebie, chłopaków, dziadków Fran. Dajecie! Pokażmy chłopakom, że my też damy sobie rade. A teraz - skończyłam moją jakże "wzruszającą" przemowę. - idę robić obiad. Ktoś idzie mi pomóc?
-Ja pójdę. - powiedziała Ludmiła.
-Violu, Lu, rozpakujemy wasze rzeczy. - powiedziała Naty. - Idziemy do autokaru po walizki. - krzyknęła kierując chyba to do chłopaków.
-Już!-krzyknęli i po chwili Leon i Diego zbiegli na dół. My zajęłyśmy się gotowaniem obiadu. Fran kupiła porcję rosołową, makaron i parę przypraw, więc postanowiłyśmy ugotować znienawidzony przeze mnie rosół. Nastawiłam wodę na makaron, gdy Ludmiła gotowała zupę.Usłyszałam trzaskanie drzwiami i pomyślałam, że to chłopaki wrócili. Wyszłam z kuchni i zobaczyłam starszą panią. To pewnie babcia Fran.
-Dzień dobry. - przywitałam się.
-Cześć Violetto. - odpowiedziała mi.- Co tutaj robisz?
-Przyjechaliśmy całą paczką, Fran nas zaprosiła, bo na Buenos Aires...
-Spadł meteoryt, tak wiem. Rozgośćcie się tu. Może wam pomóc w obiedzie?- spytała. Przytaknęłam. Poszłyśmy do kuchni.
********************
Okej!
Tak oto prezentuję się rozdział drugi. Dłuższy niż poprzednie :)
Zbliża się rocznica założenia tego bloga, macie jakieś pomysły jak możemy ją świętować?
Piszcie :)
Marianna i Dove ;*
czwartek, 4 grudnia 2014
Rozdział 1 "Nic nie wiemy o ofiarach."
*Leon*
-Jak to spadł? Co z ludźmi?-zapytałem. Widziałem kątem oka jak Violetta zaczyna wpadać w szał. Tam był jej ojciec...
-Nic nie wiemy o ofiarach.-odpowiedział funkcjonariusz.
-Mo... możemy tam wejść?- zapytała przez płacz Viola. Objąłem ją ramieniem.
-No nie wiem. - odpowiedział - Dobra, proszę, ale bez autokaru.
-To ja pójdę po przyjaciół...-powiedziała Violetta. Odprowadziłem ją wzrokiem. Po chwili wszyscy zdziwieni wyszli z autokaru. Dziewczyny były bliskie furii. Tam, w tym mieście, były NASZE rodziny...
Zaczęliśmy "zwiedzać" to gruzowisko.Viola pobiegła w stronę swojego domu, a my za nią.
-Nie wchodź tam. Coś ci może spaść na głowę. - powiedziała Fran.
-Okej... Ale może oni... Może oni tam leżą i potrzebują pomocy!-krzyknęła Viola.
-Tak, mama i tata tam mogą leżeć!- krzyknęła Lu. - Siostro myślę jednak, że nie powinnaś tam wchodzić. - zwróciła się do Violi.
-Ale...
-Żadnych ''ale'', idziemy dalej.
-Nie mamy pieniędzy... - powiedziała Cami - może jednak warto by było tam wejść. W końcu Viola i Lu są bogate...
-Może masz rację... - powiedział Diego.
-Okej, ja wchodzę pierwszy. - ruszyłem do przodu. Viola złapała mnie za rękę i szła obok mnie. Zebraliśmy co wartościowe, potem poszliśmy do domów reszty paczki. Następnie ruszyliśmy autokarem do babci Franceski, która mieszka 100 km od Buenos Aires na wsi. Viola całą drogę płakała wtulona we mnie. Mi też parę łez spłynęło po twarzy, które Viola zaraz otarła.
**********
I oto pierwszy rozdział. :)
Bardzo dziękujemy za komentarze :*
Marianna i Dove ;3
-Jak to spadł? Co z ludźmi?-zapytałem. Widziałem kątem oka jak Violetta zaczyna wpadać w szał. Tam był jej ojciec...
-Nic nie wiemy o ofiarach.-odpowiedział funkcjonariusz.
-Mo... możemy tam wejść?- zapytała przez płacz Viola. Objąłem ją ramieniem.
-No nie wiem. - odpowiedział - Dobra, proszę, ale bez autokaru.
-To ja pójdę po przyjaciół...-powiedziała Violetta. Odprowadziłem ją wzrokiem. Po chwili wszyscy zdziwieni wyszli z autokaru. Dziewczyny były bliskie furii. Tam, w tym mieście, były NASZE rodziny...
Zaczęliśmy "zwiedzać" to gruzowisko.Viola pobiegła w stronę swojego domu, a my za nią.
-Nie wchodź tam. Coś ci może spaść na głowę. - powiedziała Fran.
-Okej... Ale może oni... Może oni tam leżą i potrzebują pomocy!-krzyknęła Viola.
-Tak, mama i tata tam mogą leżeć!- krzyknęła Lu. - Siostro myślę jednak, że nie powinnaś tam wchodzić. - zwróciła się do Violi.
-Ale...
-Żadnych ''ale'', idziemy dalej.
-Nie mamy pieniędzy... - powiedziała Cami - może jednak warto by było tam wejść. W końcu Viola i Lu są bogate...
-Może masz rację... - powiedział Diego.
-Okej, ja wchodzę pierwszy. - ruszyłem do przodu. Viola złapała mnie za rękę i szła obok mnie. Zebraliśmy co wartościowe, potem poszliśmy do domów reszty paczki. Następnie ruszyliśmy autokarem do babci Franceski, która mieszka 100 km od Buenos Aires na wsi. Viola całą drogę płakała wtulona we mnie. Mi też parę łez spłynęło po twarzy, które Viola zaraz otarła.
**********
I oto pierwszy rozdział. :)
Bardzo dziękujemy za komentarze :*
Marianna i Dove ;3
Subskrybuj:
Posty (Atom)